Rozmowa z Nicholasem Yarrisem, niewinnie skazany za gwałt i zabójstwo ekspedientki Lindy May Craig

Nick Yarris ma 44 lata. 22 spędził w celi śmierci. W wyniku badań DNA rok temu został uniewinniony
Umówiliśmy się w restauracji, żeby opowiedział mi swoją historię. Powiedziałam, że głupio mi rozmawiać o tym nad talerzem z frytkami. - To nie ma znaczenia. Ja tego już nie przeżywam, mogę opowiadać wszędzie - zapewnił.

To nieprawda. Podczas rozmowy kilkakrotnie miał łzy w oczach.

- W 1981 roku w Chester, w stanie Pensylwania, zostałem zatrzymany na drodze za przekroczenie prędkości. Miałem 21 lat. Doszło do scysji z policjantem: ja byłem naćpany, a on sobie wypił, więc nie nadawaliśmy na jednej fali. Złapał mnie za koszulę pod szyją i ciągnął, okładał pałką, groził pistoletem. A ja się szarpałem. Koniec końców znalazłem się w areszcie pod zarzutem próby porwania i zabicia policjanta. A ten policjant był synem szefa miejscowej policji

Oskarżenie było gołosłowne, sąd uniewinnił mnie po 20 minutach, a policjant dostał zakaz wykonywania zawodu, bo okazało się, że był psychicznie zaburzony. Ale zanim doszło do procesu, sprawa wyglądała poważnie. Siedziałem w areszcie i byłem w stanie paniki. Czułem, że moje życie się skończyło, że już zgniję w więzieniu. W dodatku byłem na głodzie.

Byłeś narkomanem?

Tak, brałem speedy [narkotyki pobudzające, typu kokaina - red.]. Zamknęli mnie w areszcie, bez żadnego odwyku, bez pomocy lekarskiej. Wariowałem z braku narkotyków i ze strachu. Jedyne, co tam można było robić, to czytać gazety. Więc czytałem. I wyczytałem o brutalnym zabójstwie, które wydarzyło się cztery dni przed moim zatrzymaniem. Linda May Craig, młoda sprzedawczyni z Pensylwanii, została porwana sprzed sklepu, w którym pracowała, zgwałcona, obrabowana

i zamordowana. Wpadłem wtedy na szalony pomysł: powiem policji, że wiem, kto ją zabił, i zdradzę to, jeśli mnie wypuszczą, darują sprawę napaści na policjanta. Zaprowadzili mnie do prokuratora, a on zapewnił, że mogę mu zaufać i żebym powiedział wszystko, co wiem.

Przecież nic nie wiedziałeś!

Wykombinowałem sobie, że wrobię w to kolegę, który niedługo po tym morderstwie zmarł z przedawkowania narkotyków. Myślałem: jemu to już nie zaszkodzi, a mnie może pomóc. Ale się przeliczyłem. Okazało się, że kolega żyje i ma się dobrze, a ten, który zmarł, to był jego brat. W dodatku na dzień morderstwa miał żelazne alibi.

Nie podtrzymałeś oskarżenia?

W tej sytuacji już nie. Wszystko im wytłumaczyłem: że byłem zdesperowany, na głodzie. Ale detektywi uznali, że musiałem mieć z tą zbrodnią coś wspólnego, skoro sam z siebie zacząłem o niej mówić. Dla nich to była jedyna okazja, bo nie mieli żadnego podejrzanego. I uruchomili swoją machinę. Znaleźli się świadkowie i dowody, proces trwał trzy dni. Przysięgli uznali mnie za winnego.

Jakim cudem znalazły się dowody, jeśli nie miałeś z tą sprawą nic wspólnego?

Policja ma swoje sposoby. Najpierw próbowali wymusić na mnie przyznanie się do winy. Powiedzieli gangom więziennym, że jestem policyjnym informatorem. I więźniowie zaczęli mnie torturować.

Jak?

Różnie: bili, polewali wrzątkiem. Zawsze się znajdzie okazja, choćby na spacerze. Jeślibym się przyznał, władze przeniosłyby mnie gdzie indziej. Ale się nie przyznałem.

Zgłaszałeś napaści władzom więziennym?

Przecież o wszystkim wiedzieli. Tylko patrzyli. To inny świat, inne reguły. Tam jedyna skuteczna reakcja to przemoc. Wolno wszystko, dopóki nie atakujesz strażników.

Nie, nie skarżyłem się. Walczyłem. Nie byłem gorszy od nich. Reagowałem jak zwierzę. Nienawidziłem ich, siebie, całego świata. Próbowałem się powiesić, ale mnie odcięto.

Policja umieściła w celi obok konfidenta, człowieka, który włamał się do domu prokuratora. Obiecali mu, że jak ze mnie wyciągnie przyznanie się do winy, to go łagodnie potraktują. Nic ze mnie nie wyciągnął, ale im powiedział, że mu się przyznałem. I zeznał to na rozprawie. Drugim świadkiem była kobieta, która pracowała z zamordowaną.

Powiedziała, że widziała, jak mordowałeś?

Tylko że widziała mnie wtedy w pobliżu miejsca, gdzie pracowała ofiara. Kiedy okazało się, że jestem niewinny, przyszła do mojego adwokata i przepraszała. Powiedziała, że policja tłumaczyła jej, że musi mnie rozpoznać, bo jest to winna swojej przyjaciółce; że są pewni, że to ja zabiłem, i potrzebują pomocy uczciwych obywateli, żeby eliminować takie osoby jak ja. I że inaczej sprawiedliwości nie stanie się zadość.

Miałeś jakieś alibi?

W tym czasie byłem zupełnie gdzie indziej, u siebie, w Filadelfii, 25 mil od miejsca zbrodni, w sklepie u swojej znajomej. Ona to poświadczyła. I cztery inne osoby. Zeznawała też moja rodzina, że przed pójściem do sklepu jadłem z nimi obiad. Ale przysięgli ich nie słuchali, bo prokurator - ten sam, który oskarżał mnie o próbę porwania policjanta, a kiedy przegrał, wygrażał mi, że i tak nie wyjdę z więzienia - przedstawił w sądzie zdjęcia zakrwawionego ciała ofiary. Opowiadał o gwałcie, cierpieniach, jakich doznała. To była naprawdę straszna zbrodnia, więc dla przysięgłych byłem potworem. Dla prasy też. Dziennikarze wygrzebali, że w dniu zabójstwa pokłóciłem się ze swoją dziewczyną, więc miałem motyw, żeby zgwałcić i zabić inną kobietę - musiałem się na kimś wyżyć. Zrobili ze mnie wariata, który nie panuje nad sobą. Skazali mnie przed wyrokiem.

I to wystarczyło do skazania?

Jeszcze była krew sprawcy - grupa B. Zgadzała się z moją. 25 proc. mężczyzn ma taką grupę, ale tego przysięgłym nie powiedziano. Nie szukano innych podejrzanych. Nie sprawdzono, że np. mąż zamordowanej ma tę samą grupę. A wszystko działo się tuż przed świętami, przysięgli spieszyli się do domów, żeby upiec indyka. Więc wydali wyrok: śmierć. Za zabójstwo. Plus 60 lat więzienia za gwałt i rabunek [w USA nie łączy się kar, za każdy czyn jest osobna - red.].

Co było dalej?

Odwołałem się od wyroku, ale już nie wierzyłem w sprawiedliwość. Podczas konwoju na rozprawę odwoławczą uciekłem. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, puszczono mnie do ubikacji i tam uciekłem przez okno. Strzelali za mną, przez cztery godziny nad okolicą krążyły helikoptery - ale się udało.

Byłeś skuty?

Miałem skute tylko ręce.

I co zrobiłeś? Chowałeś się w lesie?

Był 15 grudnia, mróz. A ja miałem na sobie tylko więzienną koszulę. I te kajdanki. Otworzyłem zamek zausznikiem od okularów - więzienna edukacja się przydaje. Ukradłem samochód i pojechałem do Nowego Jorku. Stamtąd samolotem na Florydę.

Skąd miałeś pieniądze na samolot?

Obrabowałem handlarza narkotyków. Wiedziałem, że nie poskarży się policji. Chciałem zdobyć więcej pieniędzy, żeby uciec do Ameryki Południowej. Zadzwoniłem do ojca i po rozmowie z nim zdecydowałem się zgłosić na policję. To była chyba najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Ale zrozumiałem, że inaczej będę zawsze uciekał. Że nie będę mógł nigdy spokojnie zasnąć. Byłem na top liście zbiegłych przestępców. Każdy, kto mnie zobaczył, miał prawo mnie zastrzelić! Przez te pięć tygodni polowano na mnie dzień i noc. I tak byłoby przez resztę mojego życia. Zrozumiałem, że by odzyskać wolność, nie powinienem uciekać, ale walczyć.

Jak?

Nie miałem pojęcia. Kiedy wróciłem do więzienia, przyjechali do mnie rodzice. Rzadko ich widywałem - raz do roku. Są niezamożni, ojciec był robotnikiem budowlanym, mam pięcioro rodzeństwa. Nie stać ich na podróże. Podczas tamtej wizyty ojciec powiedział do mnie: "Nic dla ciebie już nie mogę zrobić. Tylko ty sam sobie możesz pomóc". Wtedy zabrałem się do pomagania sobie. Zacząłem od czytania. Przeczytałem wszystkie dostępne w więzieniu książki prawnicze i kryminologiczne.

Dla innych więźniów stałem się ekspertem, pomagałem im pisać pisma procesowe. Dowiedziałem się o badaniach DNA i zacząłem zabiegać, żeby wykonano testy na próbce krwi zabójcy i porównano to z moim DNA. Był 1988 rok. Byłem pierwszym skazanym w USA, który się o to zwrócił w apelacji.

Skoro tak, to dlaczego jesteś dopiero 140. osobą, którą uwolniono od zarzutu na podstawie badań DNA?

Bo kiedy zwróciłem się o badanie zabezpieczonej jako dowód krwi, okazało się, że ten dowód zniknął z laboratorium, gdzie był przechowywany. Jestem pewien, że ukradli go detektywi, którzy doprowadzili do mojego skazania. Nie chcieli, żeby kwestionować ich sukces sprzed lat. Wyglądało na to, że nie istnieją już żadne dowody, na których mógłbym się oprzeć. Ale prawnik, którego dostałem z urzędu, odnalazł jednak w policyjnych magazynach bieliznę pani Craig, o której policja zapomniała. A na niej były ślady spermy mordercy. Ale tak stare, że badanie DNA było niepewne i nie dało się tego wykorzystać. W sumie przez 14 lat zrobiono pięć takich testów - i wszystkie dały wyniki, których nie można było użyć w sądzie. W końcu napisałem do sędziego, że rezygnuję z apelacji, że chcę, żeby wykonano wyrok. Miałem już tego dość. Byłem potwornie zmęczony i chory: u więziennego dentysty zaraziłem się żółtaczką typu C, która powoduje szybką degenerację wątroby. Więc było mi już wszystko jedno. Jednak wtedy mój prawnik odnalazł w policyjnym magazynie kolejny zapomniany dowód: rękawiczki zabójcy, które nigdy wcześniej nie były badane. Okazało się, że są na nich ślady DNA, które nadają się do analizy. Ta analiza wykluczyła mnie jako zabójcę i gwałciciela.

Wtedy anulowano mi karę śmierci. To było w kwietniu zeszłego roku. Ale nie wyszedłem na wolność. Wprawdzie sąd na posiedzeniu uznał dowody z DNA, ale władze stanu miały 90 dni na odwołanie. Zrezygnowały z tego. Wtedy przeniesiono mnie do innego więzienia, gdzie miałbym odbywać karę za kradzież samochodu na Florydzie, podczas ucieczki z więzienia. Dostałem za nią 30 lat, bo groźnych przestępców recydywistów karze się podwójnie surowo nawet za drobne przestępstwa. Minęło kilka miesięcy, zanim sąd na Florydzie zmniejszył mi tę karę - dostałem 17 lat. Tak wysoki wyrok zawdzięczam zabiegom detektywów, którzy doprowadzili do skazania mnie za zabójstwo: przekonywali kolegów z Florydy, że mimo wszystko jestem winien tamtego morderstwa. Ale ponieważ odsiedziałem już w sumie 23 lata - mogłem wyjść na wolność.

Przez 22 lata nie wykonano na Tobie egzekucji. Jak długo można ją odwlekać?

Latami. Mamy prawo do trzech apelacji, a ich rozpatrywanie trwa bardzo powoli. Przez te wszystkie lata w więzieniach, gdzie przebywałem, stracono czterech więźniów. Niektórym skazanym na śmierć karę zmienia się na dożywocie. Także mnie to zaproponowano. W zamian za rezygnację z apelacji. Ale się nie zgodziłem, bo wtedy na zawsze pozostałbym mordercą i gwałcicielem. Nie mogłem tego zrobić mojej rodzinie i sobie.

Jak przeżyłeś te lata w więzieniu?

Po skazaniu więźniowie dali mi spokój. Skoro dostałem karę śmierci, to nie mogłem być konfidentem. Gorzej było ze strażnikami, szczególnie po powrocie z ucieczki. Ja ich upokorzyłem - nie mogli mi tego darować. Robili wszystko, żeby mi obrzydzić życie. (Pokazuje lewą dłoń - na wierzchu spora kostna gula). Strażnik zamknął mi drzwi na ręce. Posłano mnie do więzieniu w Huntingdon. Administracja zakazała tam więźniom rozmów, słuchania muzyki, w ogóle jakichkolwiek dźwięków. Byłem tam przez dwa lata, w całkowitej ciszy. Potem, kiedy Amnesty International zaprotestowała, uznając to za torturę - zniesiono zakaz.

Kiedy zacząłem walczyć o testy DNA, wielu uwierzyło, że jestem niewinny. Od tej pory miałem pewien szacunek i u więźniów, i u strażników. Żyłem swoim życiem, nie angażowałem się w żadne sprawy między więźniami. Starałem się pomagać innym, także na zewnątrz. Korespondowałem z tysiącami ludzi na całym świecie.

Skąd się o Tobie dowiedzieli?

Zamieściłem ogłoszenie na stronach internetowych dla więźniów. Napisałem, że mogę się podzielić tym, co odkryłem w więzieniu. Tymi wszystkimi drobnymi, cudownymi rzeczami, na które na co dzień nie zwracamy uwagi, a z których można czerpać radość.

Korespondowałeś przez internet?

Nie, zwyczajnie. W więzieniu nie wolno korzystać z internetu. Ale można poprosić administrację, żeby zamieściła ogłoszenie na swoich stronach. Wielu więźniów tak robi. Korespondencja z ludźmi z zewnątrz pozwala im przetrwać i nie zwariować. Mają nadzieję, że ich śmierć będzie dla kogoś coś znaczyć, że nie pozostaną anonimowym numerem ewidencyjnym.

Co jeszcze robi się w celi śmierci?

Niewiele: siedzi się w pojedynczej celi, wspólne są tylko posiłki i spacery. Skazani na śmierć nie pracują. W celi można mieć telewizor i radio. I można czytać. Więc czytałem. Przeczytałem ok. 9 tysięcy książek. Nie tylko prawniczych, także z dziedziny psychologii i filozofii. Chciałem dojść ze sobą do ładu.

Nosisz na szyi duży krzyż. Wiara pomagała Ci w więzieniu? Miałeś jakąś opiekę duszpasterską?

Miałem opiekunkę ze wspólnoty katolickiej, która odwiedzała mnie w więzieniu. Ale nie jestem katolikiem. Moi rodzice należą do Kościoła metodystów. Ja do żadnego. Ten krzyż to tylko symbol. Jeden z wielu, które są dla mnie ważne. Mam swoje przemyślenia, które mi pomagają, ale one dotyczą różnych koncepcji filozoficznych i religijnych.

Ktoś Cię odwiedzał poza tą opiekunką duchową?

Przez dziesięć lat byłem żonaty. Żonę poznałem w więzieniu. Była psychiatrą. Przyszła z grupą abolicjonistów, którzy często odwiedzają skazanych na śmierć. Rozmawiają z nimi, pomagają walczyć o zmianę wyroku. Wzięliśmy ślub. To było jedyne pięć minut naszego małżeństwa, kiedy mogłem ją uścisnąć i pocałować. Przedtem widzieliśmy się tylko przez szybę. I potem też. Od ślubu przez 14 lat nikt już mnie nie dotknął, nie przytulił. Ani ja nie przytuliłem nikogo

Po co się pobraliście? Przecież takie małżeństwo nie ma przyszłości.

To był 1988 rok. Właśnie zacząłem walczyć o testy DNA i miałem nadzieję, że wkrótce zostanę uniewinniony. Ona też. Przyjeżdżała do mnie przez dziesięć lat, sześć razy w miesiącu. W końcu nie wytrzymała. Poprosiła, czy może odejść. Rozumiałem ją.

Zaprzyjaźniłeś się z kimś ze skazańców?

n Tak, zostawiłem tam dwóch przyjaciół. Wierzę, że są niewinni i że wyszedłem na wolność także po to, żeby im pomóc. Miałem też trzeciego przyjaciela, ale na nim wykonano wyrok. Przedtem spędził w celi śmierci 17 lat.

Był winny?

Tak, zabił swojego najlepszego przyjaciela. Ale nawet matka zabitego mu wybaczyła i apelowała o niewykonywanie wyroku. W więzieniu złamał nogę, źle mu ją leczono i żył w ciągłym bólu. Chciał umrzeć. Zabiłby się sam, ale nie mógł, bo był dobrym chrześcijaninem.

A rodzina kobiety, którą rzekomo zamordowałeś? Wybaczyła Ci?

Nie. I nadal są przekonani, że jestem winny. Jeszcze miesiąc temu żądali wznowienia sprawy, bo podobno znaleźli kolejnego świadka. Po 23 latach! Żądają przebadania mnie na wykrywaczu kłamstw. Nie chcą słyszeć o testach DNA. A ja domagam się, żeby policja przekazała wreszcie wyniki tych badań z rękawiczek zabójcy do centralnego banku danych. To jedyny sposób, żeby trafić na ślad mordercy. Przyjeżdżam do sądu w każdy poniedziałek i rozdaję ludziom ulotki, w których proszę, żeby dzwonili na policję i domagali się tego. Ale policja weszła w jakiś kompetencyjny spór z FBI.

Czy spotkałeś w więzieniu ludzi, którzy zasłużyli na śmierć? Których trzeba zabić, bo inaczej zawsze będą zagrażać innym?

Większość ludzi skazanych na śmierć nie różni się specjalnie od innych skazanych. Ale widziałem i takich, którzy byli wielkim zagrożeniem. Trzech spośród czterech więźniów, których stracono w moim więzieniu, było psychicznie chorych. To byli kompletni szaleńcy. Jeden z nich zabił człowieka, trzymał jego ciało w piwnicy i karmił nim innych ludzi, bo wierzył, że w ten sposób stworzy nową, lepszą rasę.

Tacy ludzie powinni być odseparowani. Ale zabijanie jest zabijaniem, niezależnie od tego, kto zabija. Każdy swoje powody uważa za dobre - i ci, co prawo łamią, i ci, co działają w imieniu prawa. Ja uważam, że nie ma dobrych powodów. Ludzie są zbyt głupi, żeby decydować, kto ma umrzeć. W moim kraju w celach śmierci czeka co najmniej 120 osób niewinnie skazanych na śmierć. A około 500 już zostało straconych.

W więzieniu byłeś dłużej niż na wolności. Co się z Tobą stało przez te lata? Kim teraz jesteś?

Kiedy trafiłem do więzienia, miałem 21 lat i byłem skończony. Brałem narkotyki, nienawidziłem siebie, nie mogłem nawet znieść swojego widoku w lustrze. W dzieciństwie zgwałcił mnie sąsiad. I pobił. Nikomu o tym nie powiedziałem. Obwiniałem się o to i pogardzałem sobą.

Teraz już nie gardzę. Ani sobą, ani nikim innym. Jestem wolnym człowiekiem. Uwolniłem się od siebie takiego, jakim byłem. Wszystkie okrucieństwa, jakie mnie spotkały, wykorzystałem po to, żeby stać się lepszym człowiekiem.

Nie nienawidzisz tych, przez których spędziłeś 22 lata w celi śmierci?

Oni muszą żyć z tym, co zrobili. Ale dali mi szansę, bym mógł trzy razy zapłacić za każdy, nawet najmniejszy błąd, jaki kiedykolwiek popełniłem w życiu. Gdybym pielęgnował w sobie nienawiść, wyszedłbym z więzienia bardziej wściekły, niż do niego trafiłem. A ja wyszedłem wolny. Mogę się cieszyć wszystkim, co mnie spotyka, całym tym światem, którego nie widziałem przez 8057 dni. Słońcem, drzewami, przyjaciółmi, których zyskałem na całym świecie i którzy teraz mnie zapraszają. Cieszę się każdym krokiem, każdym dniem. Nie chcę tracić ani jednej sekundy na nienawiść.

Wyszedłeś kilka miesięcy temu. Co będziesz robił, z czego żył? Dostałeś jakieś odszkodowanie?

Nie, prawo stanu Pensylwania nie przewiduje rekompensaty za niesłuszne skazanie. Kiedy wyszedłem z więzienia, miałem dokładnie 5 dolarów i 37 centów. Teraz mam niewiele więcej. W więzieniu napisałem książkę, może znajdę wydawcę. Na razie nie szukam pracy, bo obiecałem przyjaciołom, którzy zostali w więzieniu, że będę walczył o ich uwolnienie i zniesienie kary śmierci. Jeżdżę po świecie i opowiadam o tym, co mi się przydarzyło.

To samo robi kilku innych uniewinnionych. Za parę dni jeden z nich będzie występował w brytyjskim parlamencie. Łatwo jest zabijać ludzi bez twarzy. Myślę, że każdy polityk, który opowiada się za karą śmierci, powinien podpisać oświadczenie, że będzie jej żądać także dla swoich najbliższych, jeśli popełnią zbrodnię. To się zdarza nawet w najlepszych rodzinach. Niech na własnej skórze sprawdzą, czy śmierć zadawana w majestacie prawa jest sprawiedliwa.

* Nick Yarris przyjechał na zaproszenie polskiego oddziału Amnesty International

*******************************
Najpopularniejsze wątki w tym dziale: