PDA

Zobacz pełną wersję : METAL EKSPORT SUKCES



Adamitsu
13-03-06, 20:33
Wciąż wierzymy, że naszą eksportową gwiazdą jest Edyta Górniak, ale prawdziwą potęgą jesteśmy w death metalu.

Lubimy czytać o sukcesach polskich wykonawców za granicą. A to Anna Maria Jopek da w Wiedniu koncert dla 200 osób, a to Budka Suflera leczy kompleksy, wynajmując za ciężkie pieniądze nowojorską Carnegie Hall, to znów przez hiszpańskie listy przebojów przemknie singel Edyty Górniak. Wiele pisano o grupie Myslovitz, która rozgrzewała publiczność przed kilkoma koncertami średniaków z The Corrs i przebrzmiałej gwiazdy Simple Minds. To wystarczyło, by zrobić wrażenie na Ministerstwie Spraw Zagranicznych, które wręczyło Arturowi Rojkowi i kolegom dyplom za wybitne zasługi dla promocji Polski w świecie.
Kiedy muzycy Myslovitz przyjmowali gratulacje w Belwederze, muzycy trójmiejskiej formacji Behemoth byli w drodze do Londynu. Właśnie mijał 11. miesiąc ich światowej trasy koncertowej promującej album „Demigod”. Mieli za sobą koncerty w Holandii, Belgii, we Francji, w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Szwecji, Norwegii, Danii, Szwajcarii, Hiszpanii, we Włoszech, na Słowacji, w Czechach, Meksyku, Panamie, Kostaryce, Brazylii, Argentynie, Chile, Kolumbii, Ekwadorze, Stanach Zjednoczonych (dwie trasy), Kanadzie, Polsce, Rosji, na Ukrainie i Białorusi, a przed sobą kolejne występy w Europie Zachodniej i USA, długą wizytę w Kanadzie, koncerty w Turcji i pierwszą wyprawę do Australii. Dopiero miesiąc temu pierwsza część trasy promującej „Demigod” dobiegła końca. W ciągu 16 miesięcy Behemoth zagrał 225 koncertów i już planuje kolejne. To ważna informacja dla urzędników MSZ – dobrze byłoby przed końcem marca wydać bankiet na cześć Behemotha. Byle nie 11 marca, bo wtedy zespół gra na dużym festiwalu w Hiszpanii.

W bandyckiej limuzynie
W 1991 roku, gdy Behemoth powstawał, lider zespołu – Nergal – miał zaledwie 14 lat. Debiutancka płyta „Sventevith (Storming Near The Baltic)” ukazała się w roku 1995, budząc zainteresowanie również za granicą. Nergal wiedział, jak to wykorzystać. Wsadził stopę w drzwi i nie pozwolił, by się zatrzasnęły. Przez kolejne lata Behemoth zmieniał skład, wydawców i muzykę. Znalazł własny styl i zyskał dziesiątki tysięcy fanów na świecie.
Pracowali bez wytchnienia. – Odpoczynek nie przystoi zwycięzcom – śmieje się Nergal, który dotarł ze swym zespołem nawet do meksykańskiego miasta Juarez. Relacja polskiego muzyka nie pozostawia wątpliwości, że miejsce to zasłużenie cieszy się złą sławą. – Wyszedłem z klubu zaczerpnąć powietrza i tuż przed drzwiami natknąłem się na martwego mężczyznę. Chwilę później pojawił się ambulans oraz ochroniarz, który zabronił mi poruszać się po mieście bez swego towarzystwa.
Równie ekscytująca, choć chodziło o emocje innego rodzaju, była wizyta Behemotha na przeciwległej półkuli. – W Tomsku zostaliśmy przyjęci jak gwiazdy rocka. Po mieście wożono nas limuzyną bez tablic rejestracyjnych należącą do lokalnych bandytów. Potem była ruska bania, wódka i różne inne atrakcje, o których ze względu na dobre imię kolegów nie mogę opowiadać – Nergal z rozbawieniem wspomina wizytę na Syberii.
Te egzotyczne przygody to oczywiście tylko margines. Behemoth koncentruje się bowiem na rynku zachodnioeuropejskim i amerykańskim. – Gramy wszędzie: od małych prowincjonalnych nor po takie miejsca jak Universal Amphitheater w Los Angeles, dla pięciu tysięcy ludzi – Nergal z dumą podkreśla, że poza pierwszym koncertem Behemotha na amerykańskiej ziemi, który odbył się w 2003 roku w Cricket Clubie w New Jersey, zespół nigdy nie gościł w polonijnym klubie. Konkuruje na równych prawach z tubylcami i innymi Europejczykami marzącymi o karierze za oceanem. Rezultat? Tłumy na koncertach, publikacje w amerykańskiej prasie, teledyski regularnie puszczane na antenie MTV2 i Fuse TV oraz – uwaga! – 30 tysięcy egzemplarzy „Demigod” sprzedanych w samych Stanach Zjednoczonych. W Polsce za 35 tysięcy dostaje się Złotą Płytę.

Bez paszportu i telefonu
TSA, pionierzy ciężkiego rocka w naszym kraju, zadebiutowali po tamtej stronie żelaznej kurtyny w 1984 roku. Nie wykorzystali swojej szansy głównie ze względu na konflikty w łonie zespołu, ale uchylili drzwi, przez które zaczęli pchać się inni. Na czele z Katem, który wcześniej niż w ojczyźnie wydał płytę w Belgii.
– Dopisało nam szczęście, bo poznałem ludzi z wytwórni, która wydawała TSA, podczas ich wizyty w Polsce. Kat był czymś zupełnie nowym, świeżą krwią. To zaintrygowało Belgów – wspomina Tomasz Dziubiński, wówczas menedżer grupy, od lat szef katowickiej firmy fonograficznej Metal Mind Productions. Po jakimś czasie rozstał się z Katem, ale nie zrezygnował z wypychania w świat polskich metalowców. Płyty Turbo, Alastora, Dragona i Wilczego Pająka (przechrzczonego z wiadomych względów na Wolf Spider) trafiały do sklepów w całej Europie, zdobywały uznanie recenzentów... i na tym się kończyło.
– Najbliżsi sukcesu byliśmy z Acid Drinkers – wspomina Dziubiński. – Ich debiutancka płyta miała bardzo dobrą prasę, więc przyszła oferta trasy. Okazało się jednak, że by dostać wizę do Włoch, jadąc z Hiszpanii, trzeba mieć wizę tranzytową z Francji. W tamtym czasie oczekiwanie na paszport trwało długo, co dopiero mówić o wizach. Pomysł europejskiej trasy Acid Drinkers upadł więc równie szybko, jak powstał. Tymczasem nie ma mowy o robieniu kariery na Zachodzie, jeśli się nie gra koncertów.
Bywało i tak, że pod koniec lat 80. do Londynu łatwiej się już było dostać, niż dodzwonić. – Ludzie z mediów zachodnich chcieli robić wywiady z naszymi artystami. Tymczasem wykonanie telefonu za granicę było jak trafienie szóstki w totka. Dodzwonić się stamtąd tutaj było równie łatwo. O dostaniu linii telefonicznej do biura nawet nie mogliśmy marzyć – wspomina szef Metal Mind. Zespoły Dziubińskiego dostawały jednak za granicą dodatkowe punkty za pochodzenie. Tyle że szyld „metal zza żelaznej kurtyny” – jak wspomina Dziubiński – szybko przestał działać.

Mieli w sobie Żar
To, na czym połamał sobie zęby doświadczony menedżer ze Śląska, udało się młodemu człowiekowi z Legionowa. Pod koniec lat 80. Mariusz Kmiołek, znany w metalowym podziemiu jako wydawca fanzinu „Thrash’em All”, zajął się interesami olsztyńskiej grupy Vader. Ich pierwszym wspólnym przedsięwzięciem była nagrana za równowartość 40 dolarów taśma demo „Morbid Reich”. Nieźle brzmiała, opatrzona była estetyczną kolorową okładką, więc Kmiołek pochwalił się nią na Zachodzie. – W najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy, że Vader trafi do najmocniejszej wytwórni, jaką była w tamtym okresie Earache Records – wspomina. Brytyjska firma specjalizowała się w wynajdywaniu i promowaniu ekstremalnych muzycznych nowinek – to im zawdzięczamy odkrycie legendarnej grupy Napalm Death. Nie mogli więc zignorować tego, że „Morbid Reich” znalazła 20 tysięcy nabywców na całym świecie, zyskując zaszczytne miano najlepiej sprzedającej się kasety demo w historii death metalu!
– Vader zrobił na mnie wrażenie profesjonalizmem i poświęceniem. Grali muzykę, którą się wówczas interesowaliśmy – ekstremalny death metal – ale mieli w sobie dodatkowy żar, którego innym brakowało – powiedział „Przekrojowi” Digby Pearson, szef Earache. Anglicy wiedzieli, że podpisanie kontraktu z zespołem z egzotycznej Polski pociąga za sobą wiele problemów
– z paszportami, wizami, komunikacją... Za bardzo im jednak zależało na Vaderze, by odpuścić. – Poleciałem do Warszawy. Zobaczyłem kraj w podłej kondycji i zespół, który musiał funkcjonować w tak trudnych warunkach – wspomina Pearson. – Ale to tylko dodawało im energii!

Kogo obchodzi Vader?
Vader, kierowany przez śpiewającego gitarzystę Piotra „Petera” Wiwczarka, powstał w 1986 roku, kiedy samo słuchanie muzyki metalowej wymagało samozaparcia i inwencji. – Jedynym źródłem ekstremalnej muzy były dla mnie giełdy, wyprawy do kolegów w Warszawie i Białymstoku, którzy dostawali paczki od rodzin z zagranicy, oraz audycje radiowe – opowiada pionier polskiego death metalu. – Potrafiliśmy 50-osobową grupą jechać trzy godziny pociągiem do Warszawy tylko po to, by obejrzeć na wideo trzy czy cztery kawałki Slayera na pokazie w jednym z klubów.
Peter dobrze poznał trasę Olsztyn–Warszawa w 1989 roku, kiedy Vader własnym sumptem wydał taśmę demo „Necrolust”. Dlaczego? W jego rodzimym mieście nie było wówczas punktu ksero, więc muzyk jeździł do stolicy jedynie po to, by odbijać wkładki do kaset. O ile oczywiście udawało mu się gdzieś zdobyć czyste kasety...
Debiutancki album Vadera „The Ultimate Incantations” ukazał się w 1992 roku. Premierze płyty towarzyszyła spora kampania reklamowa, z teledyskiem puszczanym w MTV oraz trasą koncertową po Europie Zachodniej i Stanach włącznie. Potem z każdym rokiem umacniali swoją pozycję na światowej scenie. Łączny nakład ich płyt przekroczył dawno pół miliona, co w tak niszowej muzyce jest imponującym wynikiem. – Spotykam się z opiniami, że byli zespołem najciężej pracującym na swój sukces – chwali swoich podopiecznych Kmiołek. – Vader gra 150–170 koncertów rocznie. Byliśmy już niemal wszędzie: Europa, obie Ameryki, Japonia, Rosja, Izrael. Ze względu na brak czasu wciąż odkładamy trasy w Azji, Indonezji, Australii czy Afryce.
Przez niemal dekadę Vader był jedynym liczącym się na Zachodzie wykonawcą z Polski parającym się szeroko rozumianą muzyką popularną. Ale pracował nie tylko na siebie. – Hasło „death metal z Polski” oznacza, że to musi być dobry zespół. W 90 procentach jest to zasługa Vadera – uważa Dziubiński. Niestety, Vader jest zarazem uosobieniem zasady mówiącej, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. – Kogo tu obchodzi sukces Vadera? Jak to możliwe, że od początku istnienia Fryderyków Vader ani razu nie zdobył tej nagrody? Media boją się o nas mówić, nie chcą być kojarzone z sukcesem metalowców. Promują za to wypady za Atlantyk naszych gwiazd estrady, które grają dla Polonii do kotleta – menedżer grupy nie kryje rozgoryczenia.
Ma do niego prawo, tym bardziej że niewielkie szanse Vadera na Fryderyka ostatnio jeszcze zmalały. W tym roku Akademia Fonograficzna postanowiła połączyć kategorie Najlepsza Płyta Metalowa i Najlepsza Płyta Rockowa, bo kandydatów do nagrody rzekomo brakuje.

Metalowcy kują kadry
Tymczasem Vader i Behemoth to tylko czubek góry lodowej. Za nimi ciągną następni: Lost Soul, Yattering, Vesania, Sceptic, Nyia, Hate, Dies Irae czy krośnieńska grupa Decapitated, której muzycy podpisali kontrakt, mając średnio po 16 lat. Debiut w tak młodym wieku był zarówno atutem, jak i przekleństwem. Promowani jako najmłodszy deathmetalowy zespół świata budzili zainteresowanie, ale gdy zapraszano ich na wielotygodniowe trasy, musieli odmawiać ze względu na... obowiązki szkolne. – Dzisiaj to już dorośli mężczyźni. Są znakomitymi muzykami, prawdopodobnie jednymi z najlepszych na świecie w swoim pokoleniu – chwali ich Kmiołek. Grupa już teraz grywa na Wyspach Brytyjskich samodzielne trasy, na każdy koncert przyciągając do klubów po kilkaset osób.
Polska specjalizacja nie obejmuje tylko najbardziej ekstremalnych odmian metalu. Świadczą o tym ostatnie sukcesy Delight (melodyjny metal o gotyckim posmaku), którzy podpisali kontrakt z amerykańską firmą Roadrunner. Kariery robią też indywidualiści. Waldemar Sorychta opuścił Chorzów jako nastolatek, wywieziony przez rodziców szlakiem przetartym przez wiele śląskich rodzin. Dzisiaj mieszka w Niemczech, jest realizatorem dźwięku, autorem brzmienia wielu ważnych metalowych płyt, a w wolnych chwilach gra w formacji Grip Inc. Pochodzący z Warszawy Mike Chlasciak to wirtuoz sześciu strun, który zdobył sławę, akompaniując Robowi Halfordowi z Judas Priest na jego solowych płytach. Również najsilniejsza w Europie szwedzka scena metalowa sporo zawdzięcza naszym rodakom. Wystarczy wspomnieć Piotra Wawrzeniuka, współautora fenomenu Therion, czy Wojtka Lisickiego, lidera grup Luciferion i Lost Horizon.
Legion metalowych grup jest również kuźnią kadr dla muzyki popularnej. Metalową przeszłość mają Bogdan Kondracki (producent Maryli Rodowicz i Ani Dąbrowskiej), Robert Amirian (ten od Kasi Kowalskiej i Anny Marii Jopek) oraz muzycy zespołu Łzy. Zresztą Arek Dzierżawa, basista Łez, powołał niedawno do życia grindcore’ową formację The Odours. Miłą, acz hałaśliwą odskocznię od wykonywanej po raz tysięczny piosenki o Agnieszce, która dawno tutaj nie mieszka.

Milion egzemplarzy
W latach 70. na Zachodzie święcił triumfy polski jazz. I dopiero niesfornym metalowcom udało się pójść śladem Komedy i Urbaniaka. Takie zestawienie może wydawać się zaskakujące, ale nie jest bezzasadne. – Chcąc wylansować na świecie Brodkę, trzeba by w nią zainwestować kilka milionów dolarów. Natomiast dobrego jazzmana czy metalowca wystarczy pokazać na paru festiwalach. To są talenty, które bronią się same – uważa Dziubiński. Sporo w tym racji. Metalowcy lubują się w przerysowanym wizerunku scenicznym, ale potrafią docenić zespół bez względu na towarzyszącą mu promocję, a czasem nawet jej na przekór.
Tylko w ciągu ostatnich trzech lat na świecie ukazało się blisko sto płyt z polskim metalem, o łącznym nakładzie sięgającym miliona egzemplarzy. A sukces kilku zespołów utorował drogę dziesiątkom następnych. Bo w metalu, choć na zdjęciach niezmiennie obowiązują groźne miny, nie ma tej bezlitosnej walki, którą toczą ze sobą wykonawcy pop. Pieniądze są mniejsze, więc bardziej liczy się muzyka. Metalowcy dobrze się znają, wspierają nawzajem, a w potrzebie wymieniają muzykami i sprzętem. Ich siłą jest to, że straszą wyglądem, atakują w masie i robią dużo hałasu. Jak niegdyś husaria.

Jarek Szubrycht

źródło: http://www.przekroj.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1258&Itemid=52&limit=1&limitstart=0

DZIADZIA
13-03-06, 20:35
Czytałem inny artykuł o podobnym temacie i rozjebalo mnie ze Vader, jakiś ciężki dead metal czy coś jest kochany w Japonii, i dużo bardziej znany niż w POlszczy... Cuż aż ciśnie się na usta powiedzenie " Cudze chwalicie, swojego nie znacie''

kamikadze
14-03-06, 08:12
Black metal jest robiony przez 16 latków heh fajnie

Velvet
14-03-06, 09:32
czytałam :)

i racja metal polski jest znany :81:

[ Dodano: 14-03-2006, 09:39 ]

Arek Dzierżawa, basista Łez, powołał niedawno do życia grindcore’ową formację The Odours. Miłą, acz hałaśliwą odskocznię od wykonywanej po raz tysięczny piosenki o Agnieszce, która dawno tutaj nie mieszka
z jakies 3 lata juz bedą :28:

tibor69
14-03-06, 10:27
Vadera żadna płyta mi się nie podobała, Behemoth-a jedna. Duma jednak pewna rozpiera :81:. A znajomy kiedyś w Behemocie na klawiszach grał :104:

Simmek
14-03-06, 10:42
Szkoda ze z metalu sie wyrasta, choc zawsze cos tam pozostanie, a pewnie najsmieszniejsze jest to ze np, plyty Vadera, czy nawet Acid Drinkers, kupuja faceci po 30, aby powspominac mlodosc :)

Shandor
14-03-06, 11:17
Vadera żadna płyta mi się nie podobała, Behemoth-a jedna. Duma jednak pewna rozpiera :81:. A znajomy kiedyś w Behemocie na klawiszach grał :104:

to był bardziej mój znajomy :81: :32:

akaeld
23-03-06, 19:56
Szkoda ze z metalu sie wyrasta, choc zawsze cos tam pozostanie, a pewnie najsmieszniejsze jest to ze np, plyty Vadera, czy nawet Acid Drinkers, kupuja faceci po 30, aby powspominac mlodosc :)

Klocilbym sie :)


Jezeli chodzi o polska scene "ciezkometalowa" to od 10 lat jesteśmy na samym szczycie! W death metalu Polska nie ma sobie równych, bo wystarczy rzucić takimi nazwami jak Trauma, Vader, Decapitated, Yattering, Dies Irae czy Devilyn. Nikt nie ma tak silnej sceny death metalowej. Z kolei Behemoth rządzi wśród kapel grających post black, Lux Occulta (juz w rozpadzie)nie miala sobie równych pośród "dziwnograjów",a Besatt to oczywiście światowa czołówka prawdziwego black metalu. Mamy też wiele zdolnych debiutantów jak Misteria, Crionics, Thy Disease, Anal Stench, Witchmaster i mnostwo innych, a zatem możemy się tylko cieszyć. Polak potrafi.

SaiykoPat
23-03-06, 20:00
caly czas myslalem ze to skandynawowie sa na "szczycie" i ze jakosciowo niemamy sie co wstydzic tylko ilosciowo przegrywamy

akaeld
23-03-06, 23:39
Ilosciowo pewnie tak. Wszak nie zyja w tak 'katolickim' kraju jak my, gdzie zabrania sie koncertow. U nas taka muzyka nie ma sily przebicia, nie slychac jej w radiu, nie widac jej w Tv (jesli juz to jakies komercyjne gowno)
Pozatym.. skandynawowie graja ostatnio straszna komercje, na dobre im to nie wychodzi .